Witajcie! :)
Wreszcie lakier, który potulnie czekał na swoje wypróbowanie od bardzo dawna. Orly - Stone Cold. Pewnie nie jedna z Was go zna, bo z tego co się orientuję, nie jest to taka całkiem nowość.
U mnie jest to niewątpliwie miłość od pierwszego pomalowania. Lakier jest żywy, mieniący się milionami drobinek (glassfleck) i trudno na nim nie zawiesić oka. Schnie dość szybko. Jedyna wada i to poważna, to fakt, że lakier strasznie szybko się ściera. :/ Już po nocy miałam widoczne końcówki, tak jakbym lakier nosiła przynajmniej dwa dni, chyba, że to wina Seche Vite. Ale lakiery tego typu chyba tak mają, prawda? Tak czy siak, to cudo jest wspaniałe! Stwierdziłam, że poświęcę mu więcej czasu, dlatego narobiłam dużo zdjęć. Dwie warstwy + top coat. Enjoy!
Może zauważyłyście - stwierdziłam, że czas na zmiany, dlatego inaczej wypiłowałam paznokcie - na okrągło. Może w przyszłości będę je piłować bardziej na kształt migdałów.
Co sądzicie? :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Piękny! I bardzo lubię jego nazwę, która kojarzy mi się muzycznie ;)
OdpowiedzUsuńjest boski :) zdecydowanie jestem za migdałkami
OdpowiedzUsuńPrzecudowny kolor zakochałam się w nim, chętnie zobaczę u Ciebie migdały :)
OdpowiedzUsuńo rety, szukam od jakiegoś czasu ładnych, granatowo-kobaltowych glassflecków i właśnie je znalazłam! boski lakier :-)
OdpowiedzUsuńcieszę się, że pomogłam ^^
Usuńcudo*_*
OdpowiedzUsuńPiękny kolor... :) A migdałki też bardzo ładne. Masz dość długą płytkę, więc wyglądają bardzo estetycznie i dziewczęco:)
OdpowiedzUsuńbardzo fajny na karnawał
OdpowiedzUsuńpiękny glassfleck. :)
OdpowiedzUsuń